Jest takie miejsce na Lubelszczyźnie, w którym lata temu się zakochałam. Pierwsze wspomnienie, które pamiętam, kiedy trafiłam do Kazimierza Dolnego to studenci jakiejś szkoły plastycznej tłumnie zebrani na rynku i malujący i rysujący widok na studnie. Od tamtej pory, a minęło już mnóstwo czasu, wracam tam jeśli tylko mam okazję. W tym roku po raz kolejny wróciłam by na nowo je odkryć.
Pierwszego dnia wyprawy postanowiliśmy poeksperymentować z nocnymi zdjęciami.
Na drug dzień skorzystaliśmy z wycieczki objazdowej i odwiedziliśmy wąwóz, ścianę płaczu oraz poznaliśmy legendę psa.
Trzeciego dnia byliśmy na rynku bardzo wcześnie rano, żeby uniknąć zarówno palącego upału jak i mnóstwa turystów.
Na zakończenie wycieczki odwiedziliśmy najsłynniejszą (jeśli nie najstarszą) piekarnie w Kazimierzu celem zakupu tradycyjnych kogutów dla rodziców i czegoś uroczo słodkiego dla mojej siostrzyczki.
Odwiedziliśmy również moją ulubioną galerię na rynku, w której zostałam obdarzona przez Łukasza przepięknymi pamiątkami- dwa notesy oraz biżuterię (przepraszam za jakość- zdjęcia wykonane telefonem):
To był jeden z najcudowniejszych wyjazdów w tym roku i najbardziej magiczny od wielu lat. Może to zasługa klimatu miasta, może mojego nastawienia. A na pewno zasługa Łukasza, który ze stoickim spokojem znosił moje fanaberie nie tylko fotograficzne.